Nic mnie bardziej nie irytuje niż
ludzie, którzy robią coś tylko dlatego, że jeszcze nikt im tego nie zakazał. Za
każdym razem, kiedy czekając na czerwonym świetle aż znikną z pola widzenia
wszystkie organy ścigania, jakiś kretyn pali stojąc na nawietrznej (oni zawsze
stoją na nawietrznej), mam ochotę wsadzić mu tę fajkę w odbyt. Każdego debila,
który wskakując do tramwaju po sygnale, jeszcze w locie bierze ostatniego
bucha, by potem uraczyć resztę pasażerów 4 litrami dymu z niebieskich LD albo Chersterfieldów, wysadziłbym przez okno prosto na przelatującą na
zewnątrz latarnię albo podłączył do sieci trakcyjnej.
Łapka w górę, kto nigdy tego nie
doświadczył.
Z pomocą mogły przyjść
e-papierosy, ale zanim stały się na tyle popularne, by coś zmienić zakazano ich
używania, a za chwilę, dzięki nowej ustawie, dostać je będzie trudniej niż morfinę. Nie wolno już palić w pociągach, na
dworcach i przystankach, w pubach, restauracjach i szeroko pojętych miejscach
publicznych. Kiedyś moi koledzy musieli zgasić papierosa tylko dlatego, że
akurat znajdowali się w przejściu podziemnym. Jak więc jest możliwe, że wciąż
można palić przy dzieciach? Każdego dnia widzę co najmniej tuzin domowych
parowozów złożonych, z 40-letniego komina z czterema zębami i IQ na poziomie
płyty chodnikowej oraz pchanego przez niego wózka, w którym płacze duszące się
od dymu niemowlę. Co ten mały biedny człowieczek ma zrobić? To samo dotyczy
szarpanych za rękę pięciolatków, które wcale nie chcą bawić się z rówieśnikami,
czy iść na lody, tylko uciec z tej chmury dymu.
Są już ostrzeżenia o skutkach
palenia, których nikt nie czyta. Są zdjęcia wyniszczonych organów, które nawet
zdrowe nie wyglądają ładniej. Niedługo znikną ze sklepów wszystkie mentole i
inne smakowe, czyli dokładnie to, co przeszkadza najmniej.
Zamiast umieszczać durne obrazki
na opakowaniu, może lepiej wziąć kawałek kartki i umieścić w jakimś kodeksie
czy innej konstytucji jedno proste zdanie: zakaz palenia przy dzieciach.
L.
L.
Pamiętam, że jak byłam mała to mama miała w zwyczaju palić w samochodzie, więc zawsze robiłam wielką zadymę, żeby tego nie robiła. Chociaż zawsze otwierała okno i mówiła, że przecież wszystko leci na zewnątrz (nieprawda) to po paru akcjach w stylu "terror dziecięcy" przestała uprawiać ten precedens :D
ReplyDeleteJednak, można powiedzieć, że jestem trochę za to wdzięczna, bo przynajmniej aż do dziś nie tykam się papierosów i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.
Moi rodzice do dziś nie są w stanie zrozumieć, że nie każdy chce umrzeć akurat na raka płuc, a astma znikąd się nie bierze... W dodatku zawsze muszę mieć to szczęście, że na ulicy ktoś obdarzy mnie szczodrym buchem w twarz, czego absolutnie nie znoszę. A oprócz tego ten ohydny, wszechobecny smród i komentarze nauczycieli w gimnazjum, że śmierdzę jak popielniczka.
ReplyDelete