7:00.
Wielu z nas dopiero przewraca się na drugi bok, inni żółwim tempem w sznurze samochodów podążają do pracy. Są tacy, którzy nawet nie wiedzą o istnieniu takiej godziny – studenci.
7:00.
Mała szkoła poza centrum. Cicho i ciemno. W całym budynku są tylko pani sprzątająca, być może jakieś skrzaty i krasnale, dyżurny wychowawca, który ziewając popija poranną kawę i Ona. Ma 6 lat. Przyprowadzana przez rodziców równo z otwarciem budynku, zanim zacznie się pierwsza lekcja spędza codziennie 2 godziny we świetlicy. W większości sama. Co robi? Siedzi i patrzy w okno. Czasami coś narysuje, czasami postara się coś napisać - jest w pierwszej klasie. Na przerwach chętnie bawi się z koleżankami, chociaż da się zauważyć, że rzadko proponuje cokolwiek. Raczej podąża za innymi.
Na lekcjach hiszpańskiego, które prowadzę, prawie w ogóle się nie odzywa. Z trudem wydobywam z niej jakąkolwiek odpowiedź, choć dobrze wiem, że ją zna. Mówi tak cicho, że stojąc przy tablicy nie jestem w stanie nic usłyszeć. Kiedy podchodzę, z każdym moim krokiem ona ścisza głos i teraz zagłuszyłby ją nawet opadający kurz. Po 6 prośbach o powtórzenie przełamuje się i wydobywa z siebie jakiś odgłos, który identyfikuję jako odpowiedź – zazwyczaj poprawną.
Początkowo myślałem, że się mnie boi, bo to obcy, bo nowy nauczyciel, bo to nie „nasza pani”. Teraz jestem przekonany, że problem jest inny. Ona nie potrafi rozmawiać z dorosłymi, nie wie jak się zachować. Bo skąd ma to niby wiedzieć? Jak ma się przełamać przy dorosłych, skoro nie widzi nawet własnych rodziców? Jeszcze dobrze nie otworzy oczu, jeszcze się jasno na dworze nie zrobiło, a Ona już jest w szkole. Spędza tam cały czas, aż ktoś ją odbierze o 18:15, czasami 18:20, mimo że szkoła oficjalnie otwarta jest do 18-tej. Wraca do domu, je kolację i idzie spać, bo dochodzi 20-ta, a ona nie dość, że ma 6 lat, to jeszcze musi wstać przed 6-tą. I tak cały tydzień. A weekend? Jak mogłem o tym zapomnieć. Weekendy spędza u dziadków! Więc ja się całkiem poważnie pytam: PO CO? Po co Wam dzieci, skoro nie tylko nie macie czasu przyjść na wywiadówkę, czy przeczytać, co Wasza córka ma zadane. Wy nie macie nawet czasu spędzić z nią chwili w weekend. Nie macie czasu, czy zapracowani cały tydzień od świtu do świtu nie macie siły ani ochoty? Chcę zobaczyć Wasze miny, kiedy? Wasze dziecko poprosi o pieska, kotka albo żółwia. Chciałbym usłyszeć Was, hipokryci, jak mówicie, że to duża odpowiedzialność i że takim zwierzątkiem to się trzeba opiekować każdego dnia. DZIECKIEM TEŻ, i wyprowadzanie Waszej pociechy na spacer do szkoły, nawet jeśli robicie to codziennie, to zdecydowanie za mało.
Bo niby dlaczego?