04 July, 2017

AWF 505


Zawsze myślałam, że na AWF-ie to się studiuje” sarkastycznie podsumowała M. moje próby znalezienia informacji w Internetach, kiedy to zawsze głośno mówię to o czym myślę.



Wróćmy jednak do dzisiejszego poranka, kiedy to wprowadziliśmy w czyn nasze wielkie słodkie kulinarne plany. Dla Laika kuchnia jest tak prosta jak topografia piaskownicy. Przygotowaliśmy produkty, roztopiliśmy tłuszcz i zaczęliśmy po kolei dodawać składniki. Przepis znamy na pamięć, co z precyzją szwajcarskiego zegarka sprawdzaliśmy co każde 17 sekund w naszym Przepiśniku. Niestety już po 3 minutach niezbędny okazał mikser. Ten sam, który od kilku dni powoduje pewną niezręczną ciszę (chyba, że akurat jest włączony, wówczas słychać go nawet w Nowej Gwinei). M. z wdziękiem tancerki zostawiła mi karton i lekkim krokiem wybyła do pokoju, zamykając za sobą wszystkie drzwi. Nie zdziwiło mnie to jakoś szczególnie, czego nie mogę powiedzieć o wspomnianym już urządzeniu. Z 5 dostępnych biegów dwa pierwsze właściwie nie działają.




Od trójki dało się słyszeć łagodny świst silniczka, szum powietrza i stukot łapek do ucierania o garnek. A gdzie rzężenie, gdzie zapach zatartego silnika i ten zgrzyt metalowych elementów? W tym momencie w kuchni pojawiła się M. W jej oczach radość mieszała się ze zdziwieniem. To wszystko przez blokadę na łapki, która przez ostatnie dwa tygodnie odsłonięta była do połowy. Brawo My. Wciąż pozostały luźne elementy wewnątrz, tworząc naszą pierwszą kuchenną grzechotkę, ale mikser naprawiony! Odetchnęliśmy z ulgą. Już nie trzeba szukać paragonu wyrzuconego dwa miesiące temu, ani nieśmiało spoglądać na blendery w sklepie.

Podbudowani tym wspaniałym wydarzeniem zasiedliśmy do śniadania. Podczas gdy ja starałem się nie wylać kawy na trasie kuchnia – pokój M. przygotowała rzeczy do prania. Zanim zasiedliśmy do jedzenia z łazienki dało się usłyszeć wesoły stukot bębna pralki. Naszą gofrową ucztę (tak, na śniadanie były gofry według specjalnego przepisu) przerwała M.

- Pralka nie pierze. Zobacz, zostały plamy.

- Może to przez kapsułki, że do białego a nie do kolorów? Trzeba wsypać proszek.


Tak też zrobiłem. Bohatersko zająłem się sprawą. Wziąłem swoje rzeczy, wsypałem proszek, ustawiłem odpowiedni program i voilà. Wracamy do jedzenia. Oczywiście jak to w weekend: każde z nas wlepione w ekran swojego laptopa po omacku szuka kolejnego gofra albo kawy. Najważniejsze to nie odrywać wzroku od komputera i nie włożyć ręki w kawę lub w powidła. Siedzieliśmy naprzeciwko. Co kilka chwil kątem oka spoglądałem na M. Skupiona na swoich sprawach nawet nie zauważyła, że pralka już skończyła. Ruszyłem ochoczo do łazienki, żeby nie było, że nic nie robię. Odłączyłem pralkę, zakręciłem wodę, otwo… no właśnie. Blokada drzwi nie puściła. Włączyłem pralkę, odczekałem i nic. Wyłączyłem odczekałem i nic. Ustawiłem kolejny program, wyprałem drugi raz i nic. Instrukcja! Tam na pewno jest coś napisane.


Napisane jest. Na pewno. Jeżeli ktoś zna węgierski.




SZERVIZ.  – 94. oldad - to chyba to.


Na wskazanej stronie dowiedziałem się, że rzeczywiście nie znam węgierskiego, może z wyjątkiem słów szerviz oraz egészségedre, które może okazać się mało przydatne, jako, że oznacza na zdrowie. Z instrukcji wiem też, że Whirlpool ma serwis w Budapeszcie oraz, że instrukcja jest w 9-ciu językach, w tym po angielsku, francusku i… po polsku! Szybki skok na stronę 46. SERWIS. Na tej samej stronie jest też DIAGNOSTYKA USZKODZEŃ.


Nie można otworzyć drzwiczek pralki:
- Upłynęła już jedna minuta od zakończenia prania, po
której następuje otwarcie elektrycznego zamka
drzwiczek?


TAK instrukcjo, minęło zdecydowanie wiele takich minut. Wracam do rozdziału SERWIS.
Resztę pozostawiam Wam…






Oznaczenie modelu pralki: IGNIS AWF 505.



„Zawsze myślałam, że na AWF-ie to się studiuje”





08 May, 2017

W co oni z nami grają?


Pamiętam wejście do jakiegoś pubu szczelnie wypełnionego wysokimi ludźmi. Pamiętam, że tata z wujkiem zajrzeli na chwilę, żeby coś sprawdzić. Ponad głowami mrugał na zielono ekran telewizora, przynajmniej tak to teraz pamiętam. Było lato, kolejny ciepły wieczór. Teraz już wiem, że było to 8-go lipca, ale wtedy miałem 6 lat i nie wiedziałem co się dzieje. Pamiętam też, że chwilę później wszyscy krzyczeli jeszcze bardziej, a my biegliśmy, zdecydowanie za szybko jak na moje możliwości. Tata mocno trzymał mnie za rękę. Pamiętam, że się bałem.

Jakiś czas później dowiedziałem się co się wtedy stało. Niemcy zostali piłkarskimi mistrzami świata. W przypływie radości zdemolowali część swojej stolicy. To było moje pierwsze starcie z futbolem.

Przez kolejne 20 lat stał się on częścią mojej codzienności. Czynnie, biernie, przed TV, na stadionie, sam lub z przyjaciółmi. Zarywałem noce oglądając Mistrzostwa Świata w USA czy Igrzyska Olimpijskie. poznałem czarne karty jego historii jak “boska ręka Maradony” czy wydarzenia z Heysel.

Latem 2000 roku świat obiegła informacja, że Luis Figo został nowym zawodnikiem Realu Madryt. To był prawdziwy cios zadany kibicom Barcelony. Był to też cios, od którego powoli wykrwawiać zaczął się cały futbol. Kapitan zespołu przeszedł do największego rywala. W gruzach legły wszystkie wartości jak oddanie, honor, czy lojalność. Transferowa karuzela rozkręciła się na dobre bijąc co chwilę finansowy rekord. Florentino Perez niczym Kopernik zmienił ball-ocentryzm w cash-ocentryzm. Piłka jest dla kibiców => kibice przychodzą dla gwiazd => gwiazdy trzeba kupić => zakupy muszą się zwrócić.





W kolejnych latach dzieło zniszczenia kontynuowali bogaci właściciele, kupujący najpierw kolejne kluby, a potem całą rzeszę piłkarzy. Sukcesów sobie nie kupicie - powiedział kiedyś Giggs o kolejnych zakupach lokalnego rywala. Słowa te okazały się prorocze i stały się niejako klątwą, którą za wszelką cenę próbują przełamać arabscy szejkowie. O ile na krajowych boiskach osiągają coraz większe sukcesy, to Europa pozostaje niezdobyta.
O ile jeszcze sam proces kupowania nowych piłkarzy, kuszenia ich coraz to wyższymi zarobkami, przypominający raczej promocje torebek w Lidlu, powoduje u mnie obrzydzenie, to wydarzenia poza(?)boiskowe są poza wszelkim komentarzem.
Wspomniana już bramka Maradony, czy kontrowersyjny gol z finału 20 lat wcześniej były wyjątkami, który potwierdzał tylko utarte zdanie, że futbol jest grą błędów. Polityka FIFA wedle której Mistrzostwa powinny być rozgrywane w każdym regionie świata skończyła się korupcyjną klapą, której finałem było zatrzymanie prezydenta FIFA, a także... jego przeciwników. Korupcyjna afera we Włoszech zakończona tak, żeby jednym zabrać laury i dokopać degradacją, a innym odebrać skrupulatnie wyliczoną liczbę punktów, by przypadkiem nie ominęła ich Liga Mistrzów. nie miało bynajmniej na to wpływu, że właścicielem jednego z nich był premier kraju. Losowanie, których wyniki potrafiłem przewidzieć mając naście lat to czysty przypadek. Oskarżenia, że przez wiele lat losowano tak, by w wielkim finale zagrały kluby z tego samego kraju, a potem miasta (co nastąpiło w 2014 i 2016 roku), zmieniły się w pogłoski, że losuje się tak, żeby taką możliwość wyeliminować. Teraz wyczekiwana jest pewnie historyczna obrona tytułu. Pewnie w tym roku…

Przemawia przeze mnie osobista gorycz? Niech przemawia. Po tym, co zobaczyłem w ciągu niespełna miesiąca jest mi totalnie obojętne kto wygra. Biali czy niebiescy. I nie chodzi tutaj tylko o skandaliczny poziom sędziowania, czy przepychanie drużyn do następnej rundy za wszelką cenę.



To, co mnie mierzi, uwiera jak drzazga w tyłku jest to, co dzieje się poza boiskiem. Publiczne kłótnie “gwiazd”, z których jeden słynie ze zdradzania żony oraz publicznego obrażania kraju, który reprezentuje, naciski, żeby mecz się odbył, mimo że kilka chwil wcześniej piłkarze doświadczyli bombowego zamachu. Zamiatanie błędów pod dywan, żeby tylko wizerunkowo wszystko się zgadzało, bo to elitarne rozgrywki. Jak to jest, że głupiec z gwizdkiem robi, co chce, a jego szef mówi, że nic się nie stało, że taki jest futbol, a dwa tygodnie później to samo robi inny ślepiec? Kogo interesuje mecz, który został już rozstrzygnięty dużo wcześniej? Kogo interesuje sport, w którym za głupie zachowanie jednych kibiców karze się ich zamknięciem stadionu na najbardziej oczekiwany mecz dekady, podczas gdy chwilę później w innym kraju dochodzi do zamieszek, zagrożenia życia i jedyną reakcją jest symboliczne wykluczenie drużyn, ale w zawieszeniu. To jakiś żart? Klub, który świadomie dopuszcza do takiej sytuacji, byle tylko sprzedać więcej biletów powinien zostać dla przykładu wyrzucony na kilka lat, żeby nikomu nie przyszło do głowy tego powtórzyć. Piłkarz, który na jednych mistrzostwach chełpi się tym, że wybił piłkę ręką i bezczelnie celebruje potem zwycięstwo po to, by 4 lata później ugryźć przeciwnika powinien dostać zakaz występowania na tej imprezie, bez względu na to jaką gwiazdą nie jest. Zresztą im większa gwiazda, tym większa kara. Bo jak to się dzieje w 9 lidze Cypru, czy 7 lidze Azerbejdżanu, to jest to lokalny problem, ale jak to robią światowe gwiazdy, to dają przykład młodym, dopiero zaczynającym swoje kariery. Skoro Messi czy inny Ronaldo może, to dlaczego inni nie?

Przestałem się interesować kolarstwem po aferze Armstronga. Biegi narciarskie to dla mnie ogólnie farsa. Formuła 1, to brudna gra o wielkie pieniądze, która po drodze zniszczyła kilka innych sportów. Teraz czas na piłkę. W tym sezonie nie obejrzałem jeszcze ani jednego meczu Ligi Mistrzów, co ostatnio zdarzyło mi się 26 lat temu, kiedy jeszcze była ona dla mistrzów, a nie dla bogaczy. I wiecie co? Nie tylko nie żałuję, ale też wiem, że była to najlepsza decyzja, bo futbol umarł. Współczuję tym, którzy nie pamiętają czasów jego świetności, czasów kiedy najważniejszy w klubie był menedżer, jak Ferguson, czy Wender, kiedy piłkarze całą karierę spędzali w jednym klubie, jak Giggs, czy Raul, kiedy wielkie drużyny odpadały po pięknej walce, a ich przeciwnicy potrafili docenić wartość zwycięstwa.

Futbol umarł.









fragmenty pochodzą z filmów: Kiler w rez. J. Machulskiego oraz Testosteron w reż. A. saramonowicza i T. Koteckiego.






07 March, 2017

Nabici w butelkę



Przeglądając codzienną prasę trafiłem na łamiącą wiadomość, że producenci piwa postanowili podnieść ceny o ponad 40%!


Już wyobraziłem sobie protesty pod wszystkimi osiedlowymi sklepami, bojkot w supermarketach i rozpacz na wielu parkowych ławkach. A co ze studentami? To ogromny cios dla ich budżetu, większy niż odebranie zniżek na przejazd koleją.

Już pierwsze zdanie artykułu (a przeczytałem ich 3) rozwiało moje obawy. Podwyżki dotyczą jedynie opakowań, w dodatku tych zwrotnych, co oznacza, że to, co zostawimy przy sklepowej ladzie, będziemy mogli odebrać, gdy tylko pojawimy się tam ponownie po spożyciu zawartości.




Zmiana dotyczy tylko butelek zwrotnych. Dlaczego?
Jak tłumaczą przedstawiciele kompanii: produkcja nowych opakowań jest kosztowna, dlatego trzeba zmotywować konsumentów do ich zwrotu.
Jak powiedziała jakaś mądra pani z Carlsberga:

Dotychczasowa kaucja była niewspółmiernie niska do kosztów odtworzenia butelki. 50 groszy mocno motywuje ludzi, żeby odnosili ją do sklepu.

Wtóruje jej inna:

Z roku na rok sprzedaż piw w butelkach zwrotnych rośnie, jednak nie idzie to w parze ze wzrostem ilości zwracanych opakowań. Niska cena kaucji nie skłania piwoszy do tego, by oddawać butelki zwrotne do punktu sprzedaży

Naprawdę? Tak to widzicie? Aktualnie pod kuchennym zlewem posiadam kolekcję 30 butelek - wszystkie zwrotne - które bardzo chętnie zwrócę.
Dlaczego tego nie zrobiłem?

Bo procedura zwrotu butelki przypomina próbę wejścia do kwatery głównej pentagonu:
trzeba pokazać paragon zakupu, z tego konkretnego sklepu, do tego butelka też musi być ta sama. Jak można oddać butelkę po piwie X, gdy kupiło się piwo Y? Jakim prawem chcę oddać po malinowym, skoro kupiłem pszeniczne?


Kilka tygodni temu postanowiliśmy z M. odbyć podróż szlakiem zwrotnych butelek. Przygotowaliśmy się perfekcyjnie. Były paragony, czyste i suche butelki tego samego gatunku i marki. Pierwsze dwa sklepy poszły naprawdę gładko, zamieniliśmy pobrzękujące szkło na pobrzękujące monety, całe miliony monet (1,05zł w drobnych). Oczywiście problem pojawił się w kolejnym. Zaczęło się od tego, że średnio miłe panie przerzucały nas od jednej kasy do drugiej, od drugiej do punktu informacji, a potem do kolejnej kasy. Po 10 minutach znalazła się wreszcie osoba, która zdecydowała się dokonać tej (sądząc po ich zachowaniu, uwłaczającej) transakcji. Dostaliśmy formularz do wypełnienia. Do każdej butelki osobny. W dodatku okazało się, że jednego zakupu dokonaliśmy w kasie bezobsługowej - do tego potrzebny jest inny formularz.  Naprawdę? 4 butelki i 5 arkuszy A4 + kopie, które zostają w sklepie. Połowa wniosków o unijne dofinansowanie wymaga mniej papierów. Było sobotnie, ciepłe popołudnie. Teraz, kiedy już wiem jak to wygląda wstawiam butelkę pod zlew i czekam na przypływ twórczej inwencji.

Bywa jednak i tak, że szafka jest pełna, bo wpadli znajomi na pogaduchy, każdy przyniósł małe co nieco, symboliczne 2 piwka. Niech tak przyjdą 2 razy i butelki stawiam nie pod zlewem, bo nie ma tam miejsca, ale w przedpokoju. Nie będę przecież każdego przed wyjściem pytał o paragon. Zwłaszcza, że nawet z takim, musiałbym odbyć Vuelta a Botella o długości większej niż kolarski klasyk. W takich wypadkach następnego dnia (następnego wolnego dnia) pakuję szkło do torby i idę do zaprzyjaźnionego sklepu, gdzie mogę oddać wszystko… za połowę ceny. Dlaczego? A, bo bez paragonu.

Mądre panie z biura uparcie twierdzą jednak, że “konsument jest leniwy i nie chce mu się odnosić butelek do sklepu”.



Jasne, że się nie chce. Oddanie 10 butelek zajmuje jakieś 3 tygodnie i trzeba pokonać milion kilometrów. Nawet naszym superoszczędnym autkiem to się nie opłaca.
Sklepy przyjmują butelki z paragonem tylko dlatego, że muszą. A i tak uwiera je to jak przysłowiowa drzazga w… tyłku. Tłumaczą, że nie mają miejsca na składowanie pustych butelek.

Przecież nie potrzeba do tego osobnego miejsca. Żadnych sterylnych warunków, ani chemicznych zabezpieczeń. To nie odpady medyczne, czy produkty łatwopalne.
Te sklepy, upchane w każdym schowku na miotły i zsypie na popiół, są po prostu za małe.


A może by tak zmienić jeden jedyny przepis?

Chcesz dostać koncesję na sprzedaż alkoholu (tak, całego asortymentu), musisz przyjmować wszystkie zwrotne butelki, w każdej ilości i bez paragonu. Nieważne, że “ten sklep nie sprzedaje piwa w butelkach” albo “akurat mamy pełny magazyn”. Oczywiście wiąże się to z obowiązkiem odbierania opakowań przez producentów, ale to oni rozpoczęli tę dyskusję.
Jeden paragraf, a tyle problemów rozwiązanych:

- butelki będa nie tylko zwrotne, ale i zwracane  
- mniej butelek będzie zalegało w parkach, zaułkach oraz na śmietnikach
- klienci chętniej będą wybierali opakowania zwrotne, co wpłynie na spadek produkcji śmieci
- producenci odzyskają opakowania zwrotne, których koszt produkcji jest wysoki





Moi drodzy, nie ma za co.


Geniuszem się jest, a nie bywa.





23 January, 2017

Jak Barbarka po lodzie...



Rowery, staruszki i dziecięce wózki.


Już o tym pisałem. Było trochę wesoło, trochę kolorowo. Dziś temat powrócił, całkiem spontanicznie, w drodze do pracy.

Na samym wstępie zaznaczę bardzo dosadnie, że jestem absolutnym zwolennikiem ograniczenia ruchu samochodów w ścisłym centrum, rozbudowania infrastruktury rowerowej tak, żeby Holendrzy z zazdrości popadli w depresję a Francuzi chcieli przenieść tutaj Tour de France. Jest coraz lepiej. Narzekają kierowcy, bo parkingów coraz mniej, narzekają piesi, bo oni zawsze narzekają. W czym problem? Zmieniamy świat, ale system pozostaje ten sam. Grunt to rozwiązać problem tu i teraz. Myślenie do przodu ogranicza się do tego, że ziemniaka przed zjedzeniem się obiera, ale o gotowaniu już nie kazdy myśli.

Przypomina mi to 16-latków, którzy za zaoszczędzone kieszonkowe kupują 30 letnie BMW z silnikiem 1.2 w gazie, bo było najtańsze. Niby BMW, ale… no właśnie. Tak samo jest tutaj. Są ścieżki rowerowe? Są! Odśnieżone? Tak. No to nie ma problemu. Tutaj, nie. Problem pojawia się 5 metrów obok, dosłownie. Tyle dzieli wspomnianą ścieżkę od chodnika.

A na chodniku pół metra śniegu i 3 tony piasku, bo rowerem po śniegu się nie da jechać, ale dreptać to już nie problem. Super. Zwłaszcza, kiedy drepcze staruszka o lasce, albo mama z dziecięcym wózkiem. Dlaczego to takie trudne pomyśleć trochę? Pomijam już fakt, że w wielu miejscach nowe ścieżki przypominają tor F1 w Abu Dhabi, a chodnikowi bliżej do poligonu w Drawsku. Pod śniegiem kryje się wiele ciekawych niespodzianek, jak dziury, korzenie drzew czy ukryte fragmenty lodu. Te ostatnie powodują wyjątkowo zabawne sytuacje, ale tylko na filmach Flipa i Flapa.


Wrocław, ul. Obornicka.


Jak tępy musi być ten… system (żeby nie obrażać nikogo, choć na to zasługuje), który odśnieża tylko ścieżkę. Jak pusto trzeba mieć między uszami, żeby tego nie ogarnąć? Piasek jest tu tak przydatny na widły podczas powodzi. Chyba, że budujecie w przedpokoju Copacabanę.

To nie jest trudne, żeby po odśnieżeniu całej trasy Wyścigu Pokoju wrócić równoległym chodnikiem. Inna opcja nie ma sensu, jest jak mycie okien tylko od wewnątrz.

Myślenie to nie wirus, nikt się tym nie zarazi. A szkoda. Ruszcie głową to nie boli.





12 January, 2017

Wodnik




Kochanie cieknie z kranu. – zakomunikowała mi M. krótką wiadomością przez jeden z popularnych komunikatorów – tzn. nie wiem, czy cieknie, ale trochę kapie i podstawiłam garnek i jest już do połowy pełny.



 Naprawa kranu nie jest przecież niczym trudnym. Odkręcić, przymierzyć, dokręcić. Wielka mi rzecz. Wracając z pracy poszedłem do marketu budowlanego, który jest po drodze. Pan poinformował mnie, że w takim kranie (wystający z umywalki, ćwierć obrotu) to musi być głowica, po czym podał mi tę najwłaściwszą. W kasie uiściłem się gotówka M. po czym wróciliśmy do domu, a ja ochoczo ruszyłem do… sąsiadów po klucz francuski. To naprawdę wspaniała okazja, by poznać wszystkich mieszkańców naszej klatki. Nad nami mieszka postawny mężczyzna, który nie za bardzo mógł nam pomóc. Naprzeciwko niego, najbardziej pomocni przedstawiciele społeczeństwa (choć akurat nie w tym momencie) – studenci. Na 4‑tym zgodnie po obu stronach nie było nikogo, za to pod nami miły starszy pan poratował mnie od razu dwoma narzędziami. Odkręciłem, przymierzyłem, dokręciłem i… szlag mnie trafił. Specjalista w markecie chyba nie dosłyszał o ćwierć obrotu, chociaż sam to powtórzył ze 12 razy. Gdy byłem w drzwiach zadzwonił telefon, że możemy odebrać już brakujące klucze do mieszkania, tylko trzeba skoczyć tuż obok, na drugi koniec miasta.


Kluczyki, M., plecak, głowica.


Już po godzinie byliśmy z powrotem. Wymiana głowicy zajęła mi jakieś 3,5 minuty. Dopasowanie uchwytu, który ma prawie identyczny wzór trzpienia… no właśnie. Prawie identyczny. Jak w znanej reklamie. Zajęło mi to prawie tyle samo czasu, ale misja zakończona sukcesem. Teraz czas na kran w kuchni, ale to niedługo, co dla mnie oznacza coś w okolicach przełomu Wielkanocy i początku wakacji, a dla M. przełomu teraz i już.