Kochanie cieknie z kranu. – zakomunikowała mi M. krótką wiadomością przez jeden z popularnych komunikatorów – tzn. nie wiem, czy cieknie, ale trochę kapie i podstawiłam garnek i jest już do połowy pełny.
Naprawa kranu nie jest przecież niczym trudnym. Odkręcić, przymierzyć, dokręcić. Wielka mi rzecz. Wracając z pracy poszedłem do marketu budowlanego, który jest po drodze. Pan poinformował mnie, że w takim kranie (wystający z umywalki, ćwierć obrotu) to musi być głowica, po czym podał mi tę najwłaściwszą. W kasie uiściłem się gotówka M. po czym wróciliśmy do domu, a ja ochoczo ruszyłem do… sąsiadów po klucz francuski. To naprawdę wspaniała okazja, by poznać wszystkich mieszkańców naszej klatki. Nad nami mieszka postawny mężczyzna, który nie za bardzo mógł nam pomóc. Naprzeciwko niego, najbardziej pomocni przedstawiciele społeczeństwa (choć akurat nie w tym momencie) – studenci. Na 4‑tym zgodnie po obu stronach nie było nikogo, za to pod nami miły starszy pan poratował mnie od razu dwoma narzędziami. Odkręciłem, przymierzyłem, dokręciłem i… szlag mnie trafił. Specjalista w markecie chyba nie dosłyszał o ćwierć obrotu, chociaż sam to powtórzył ze 12 razy. Gdy byłem w drzwiach zadzwonił telefon, że możemy odebrać już brakujące klucze do mieszkania, tylko trzeba skoczyć tuż obok, na drugi koniec miasta.
Kluczyki, M., plecak, głowica.
Już po godzinie byliśmy z powrotem. Wymiana głowicy zajęła mi jakieś 3,5 minuty. Dopasowanie uchwytu, który ma prawie identyczny wzór trzpienia… no właśnie. Prawie identyczny. Jak w znanej reklamie. Zajęło mi to prawie tyle samo czasu, ale misja zakończona sukcesem. Teraz czas na kran w kuchni, ale to niedługo, co dla mnie oznacza coś w okolicach przełomu Wielkanocy i początku wakacji, a dla M. przełomu teraz i już.
No comments:
Post a Comment