23 January, 2017

Jak Barbarka po lodzie...



Rowery, staruszki i dziecięce wózki.


Już o tym pisałem. Było trochę wesoło, trochę kolorowo. Dziś temat powrócił, całkiem spontanicznie, w drodze do pracy.

Na samym wstępie zaznaczę bardzo dosadnie, że jestem absolutnym zwolennikiem ograniczenia ruchu samochodów w ścisłym centrum, rozbudowania infrastruktury rowerowej tak, żeby Holendrzy z zazdrości popadli w depresję a Francuzi chcieli przenieść tutaj Tour de France. Jest coraz lepiej. Narzekają kierowcy, bo parkingów coraz mniej, narzekają piesi, bo oni zawsze narzekają. W czym problem? Zmieniamy świat, ale system pozostaje ten sam. Grunt to rozwiązać problem tu i teraz. Myślenie do przodu ogranicza się do tego, że ziemniaka przed zjedzeniem się obiera, ale o gotowaniu już nie kazdy myśli.

Przypomina mi to 16-latków, którzy za zaoszczędzone kieszonkowe kupują 30 letnie BMW z silnikiem 1.2 w gazie, bo było najtańsze. Niby BMW, ale… no właśnie. Tak samo jest tutaj. Są ścieżki rowerowe? Są! Odśnieżone? Tak. No to nie ma problemu. Tutaj, nie. Problem pojawia się 5 metrów obok, dosłownie. Tyle dzieli wspomnianą ścieżkę od chodnika.

A na chodniku pół metra śniegu i 3 tony piasku, bo rowerem po śniegu się nie da jechać, ale dreptać to już nie problem. Super. Zwłaszcza, kiedy drepcze staruszka o lasce, albo mama z dziecięcym wózkiem. Dlaczego to takie trudne pomyśleć trochę? Pomijam już fakt, że w wielu miejscach nowe ścieżki przypominają tor F1 w Abu Dhabi, a chodnikowi bliżej do poligonu w Drawsku. Pod śniegiem kryje się wiele ciekawych niespodzianek, jak dziury, korzenie drzew czy ukryte fragmenty lodu. Te ostatnie powodują wyjątkowo zabawne sytuacje, ale tylko na filmach Flipa i Flapa.


Wrocław, ul. Obornicka.


Jak tępy musi być ten… system (żeby nie obrażać nikogo, choć na to zasługuje), który odśnieża tylko ścieżkę. Jak pusto trzeba mieć między uszami, żeby tego nie ogarnąć? Piasek jest tu tak przydatny na widły podczas powodzi. Chyba, że budujecie w przedpokoju Copacabanę.

To nie jest trudne, żeby po odśnieżeniu całej trasy Wyścigu Pokoju wrócić równoległym chodnikiem. Inna opcja nie ma sensu, jest jak mycie okien tylko od wewnątrz.

Myślenie to nie wirus, nikt się tym nie zarazi. A szkoda. Ruszcie głową to nie boli.





12 January, 2017

Wodnik




Kochanie cieknie z kranu. – zakomunikowała mi M. krótką wiadomością przez jeden z popularnych komunikatorów – tzn. nie wiem, czy cieknie, ale trochę kapie i podstawiłam garnek i jest już do połowy pełny.



 Naprawa kranu nie jest przecież niczym trudnym. Odkręcić, przymierzyć, dokręcić. Wielka mi rzecz. Wracając z pracy poszedłem do marketu budowlanego, który jest po drodze. Pan poinformował mnie, że w takim kranie (wystający z umywalki, ćwierć obrotu) to musi być głowica, po czym podał mi tę najwłaściwszą. W kasie uiściłem się gotówka M. po czym wróciliśmy do domu, a ja ochoczo ruszyłem do… sąsiadów po klucz francuski. To naprawdę wspaniała okazja, by poznać wszystkich mieszkańców naszej klatki. Nad nami mieszka postawny mężczyzna, który nie za bardzo mógł nam pomóc. Naprzeciwko niego, najbardziej pomocni przedstawiciele społeczeństwa (choć akurat nie w tym momencie) – studenci. Na 4‑tym zgodnie po obu stronach nie było nikogo, za to pod nami miły starszy pan poratował mnie od razu dwoma narzędziami. Odkręciłem, przymierzyłem, dokręciłem i… szlag mnie trafił. Specjalista w markecie chyba nie dosłyszał o ćwierć obrotu, chociaż sam to powtórzył ze 12 razy. Gdy byłem w drzwiach zadzwonił telefon, że możemy odebrać już brakujące klucze do mieszkania, tylko trzeba skoczyć tuż obok, na drugi koniec miasta.


Kluczyki, M., plecak, głowica.


Już po godzinie byliśmy z powrotem. Wymiana głowicy zajęła mi jakieś 3,5 minuty. Dopasowanie uchwytu, który ma prawie identyczny wzór trzpienia… no właśnie. Prawie identyczny. Jak w znanej reklamie. Zajęło mi to prawie tyle samo czasu, ale misja zakończona sukcesem. Teraz czas na kran w kuchni, ale to niedługo, co dla mnie oznacza coś w okolicach przełomu Wielkanocy i początku wakacji, a dla M. przełomu teraz i już.